Każda afera ma swoje miejsce i czas. Przekonali się o tym właśnie producenci
"Wszystkich pieniędzy świata". W środę rozgorzała wielka burza po tym, jak USA Today przypomniało, ile za udział w dokrętkach dostała
Michelle Williams, a ile
Mark Wahlberg.
Sprawa nie jest nowa. O zarobkach pisano już na przełomie listopada i grudnia, kiedy
Ridley Scott zdecydował się na ruch bez precedensu: na kilka tygodni przed premierą wyciął sceny z
Kevinem Spaceyem i zastąpił go
Christopherem Plummerem. Ekipa wróciła na 10 dni na plan zdjęciowy, by zrealizować dokrętki. Michelle Williams otrzymała za nie symboliczną kwotę niespełna 1000 dolarów, ponieważ zgodziła się grać za regulaminową stawkę dzienną (która wynosi 80 dolarów), Tymczasem
Mark Wahlberg za ten sam okres prac otrzymał 1,5 miliona dolarów.
Wtedy media miały ciekawsze tematy (skandal obyczajowy, którego bohaterem był
Kevin Spacey) i sprawa ucichła. A sam
Ridley Scott w wielu wywiadach dziękował obsadzie, że zgodziła się na udział w dokrętkach za symboliczną kwotę, co uratowało budżet produkcji. Teraz jednak sprawa powróciła i nagłaśniana jest jako jawny przykład dyskryminacyjnych praktyk w Hollywood.
W sprawę zaangażowała się Gildia Aktorów, czyli związek zawodowy stojący na straży praw aktorów. Jednak przedstawiciele organizacji twierdzą, że prawdopodobnie niewiele będą mogli zrobić, ponieważ gwiazdy pokroju
Williams i
Wahlberga negocjują umowy na znacznie korzystniejszych zasadach niż warunki, które gwarantowane są w kontraktach zbiorowych zawartych przez Gildię z wytwórniami. W związku z tym pytanie, dlaczego jest tak gigantyczna różnica, powinno być przede wszystkim postawione agentom tychże gwiazd, które powinny dbać o ich finansowe interesy.
Portale Deadline i The Wrap podają, że nie mamy tutaj do czynienia z dyskryminacją ze względu na płeć. Cała sprawa to właśnie efekt różnych kontraktów. Ten, który podpisała
Michelle Williams, wymagał od niej pojawienia się w przypadku konieczności realizacji dokrętek.
Zupełnie inaczej wyglądał kontrakt podpisany przez
Marka Wahlberga. Aktor tak bardzo chciał zagrać w filmie
Ridleya Scotta, że zgodził się, zagrać za 20% normalnej gaży (która wynosi nie mniej niż 15 milionów dolarów). Jednak w jego kontrakcie nie było zapisu o dokrętkach, więc żeby mógł w nich wziąć udział, trzeba było przygotować dodatkową umowę i to właśnie wtedy jego agenci wynegocjowali owe 1,5 mln dolarów.