Książka Strugackich pt. "Piknik na skraju drogi" nie należała do najlepszych, jakie czytałem. Za wolno się rozwijała - tak naprawdę ciekawie zaczynało być w 3. rozdziale. Opowiada więc ona o
Książka Strugackich pt. "Piknik na skraju drogi" nie należała do najlepszych, jakie czytałem. Za wolno się rozwijała - tak naprawdę ciekawie zaczynało być w 3. rozdziale. Opowiada więc ona o Stalkerze, człowieku trudniącym się oprowadzaniem ludzi po Strefie. Czym jest Strefa? Obszarem, na którym wciąż utrzymuje się promieniowanie po lądowaniu kosmitów, które miało miejsce dawno temu. Sama Strefa - poza wysokim promieniowaniem - oferuje też inne atrakcje niezbyt przyjazne człowiekowi z anomaliami na czele. Na dodatek stanowi też sama w sobie oddzielny, rozumny - zdaje się - system rządzący się własnymi prawami. Decyduje, kto przeżyje w jej granicach, kto z nich wyjdzie, a kto zostanie ostrzeżony. W tych warunkach Stalkerzy czują się jak ryby w wodzie, więc ich usługi są wysoko cenione - tym razem przeprowadzają dwóch ludzi: Profesora i Pisarza ku legendarnemu miejscu, gdzie podobno człowiek może spełnić swoje najskrytsze i najszczersze życzenie. O ile dojdzie. W tym miejscu czuję się upoważniony do ostrzeżenia was: to nie jest dokładna adaptacja: z książki zaczerpnięto w sumie tylko postać Stalkera i Strefę, która tutaj jest zupełnie inna: brak promieniotwórczości, brak skafandrów, brak atmosfery inności: całość wygląda do złudzenia jak pastwisko. Kosmici zostali zastąpieni przez meteoryt, który specjalnie nikogo nie obszedł. Jednak fakt pozostał faktem: Strefa żyje. Myśli. Czuje. Ci, co książkę czytali, pewnie nie tego oczekiwali (tak jak ja), ale wystarczy przełknąć braki względem książka - film (a jak czytałeś to nawet tego problemu nie masz), by dotrzeć do warstwy właściwej, którą Tarkowski chciał osiągnąć. I osiągnął. I to jak! Nie wiem, od czego zacząć, w co ręce włożyć? Może od tego, że jest to jeden z najbardziej przemyślanych filmów w historii. Nie ma tu ani jednego (!) ujęcia, które nie byłoby potrzebne, czemuś by nie służyło. Doskonale wiedziano, gdzie należy postawić kamerę, by ta była niemal zawsze w centrum wydarzeń, by wystarczył zaledwie jej obrót, by plenery całkowicie się zmieniły, by ujęcia były maksymalnie długie, a tym samym - nie było zaburzenia ciągu wydarzeń, wytrącenia widza z rytmu poprzez ciągłe przeskoki kamery pomiędzy kolejnymi bohaterami. Dodatkowo wrażenie robią nietypowe, czarno-brązowe kadry nadające filmowi klimat inności, stęchłości. Dzięki szczątkowym dialogom i genialnej - powolnej i spokojnej - grze aktorów, film jest niesłychanie cichy: widz między kolejnymi wywodami ma czas, by pomyśleć, popatrzeć na te krajobrazy, podumać... Wyciszyć się. Zastanowić. Nad czym? Tutaj zaczyna się temat-rzeka i istne pranie mózgu: co jest dla ciebie tak naprawdę ważne? Może już to masz? Co jest twoim marzeniem, twoją wiarą? Czy wierzysz bo wiesz, chcesz czy musisz? Jednocześnie zaczynasz mieć wrażenie pułapki: czy Strefa na pewno istnieje? Może jej wyjątkowość jest tylko wymysłem, a Stalkerzy po prostu ciągną grube pieniądze z ludzkiej niewiedzy? Był jakiś meteoryt, jednak na terenie Strefy da się żyć: czemu więc jest tak pilnie strzeżona przez wojsko? Mówię to otwarcie: piszę te słowa niemal na świeżo po seansie w kinie - ale tak naprawdę upłyną tygodnie, miesiące (lata?) zanim naprawdę docenię to, co właśnie zobaczyłem. Jeszcze nie czas, jeszcze nie teraz. Z tobą będzie to samo. Jest w tym filmie scena, gdy bohaterowie znajdują się przed swym celem - ale do niego nie wchodzą. Są tego świadomi. Jednak kamera do niego wchodzi, pozwalając widzowi zastanowić się nad swoim życzeniem. Wręcz to czuć, jak reżyser mówi: teraz, po tym wszystkim, co usłyszałeś i zobaczyłeś, czego pragniesz? Wiesz, czy nie jesteś jeszcze pewien? I bardzo dobrze...