"King, Queen, Knave" oparty na noweli Vladimira Nabokova, stanowi swobodną zabawę konwencją i świetnie wpisuje się w przykład bezceremonialnego kina lat 70.
Gina Lollobrigida i David Niven to dobrze sytuowana para małżeńska, której przychodzi wziąść pod swe skrzydła osieroconego siostrzeńca Frank'a (John Moulder-Brown). Wuj stara się wszczepić w ciapowatego nastolatka techniki biznesowe, które pomogą mu osiągnąć sukces. Nerdowaty niezdara natomiast nie może przestać fantazjować o swej seksownej cioci, do której zaczyna czuć coraz większą miętę.
Czarna komedia utrzymana jest w tonacji pajacowatego absurdu. Dominuje slapstickowy humor, pojawiają się rubaszne momenty i bardzo wyraźnie da się wyczuć ekscentryczną rękę Skolimowskiego.
Niven i wciąż ponętna Lollobrigida nie zawodzą, za to Moulder-Brown zwyczajnie irytuje portretując ślamazarnego siostrzeńca-napaleńca. Dziwaczny klimat, surrealistyczne wstawki i oryginalna muzyka wychodzą na plus, jednak na mój gust wyszło zbyt koturnowo i brylasto, przez co seans stanowi bardziej męczarnię, niż filmową uciechę. Jest oryginalnie, ale też panuje ostry rozgardiasz, który nie bardzo zachęca do tego, aby go ogarnąć.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że humor w filmie jest toporny i nieśmieszny, a zabawne momenty można z powodzeniem policzyć na palcach jednej ręki.
Jest tu co prawda kilka ciekawych zwrotów i sekwencji, ale całość wypada raczej rozczarowująco.